„Umarła królowa, niech żyje królowa!”. Kto zasiada na tronie przyszłości? Dla ludzkości – w sensie symbolicznym – najważniejsza jest zawsze kobieta, zawsze matka, zawsze babka. Tak było, jest i będzie.
8 września 2022 zmarła królowa, Elżbieta II. Była symbolem monarchii, tradycji, trwałości określonych zasad. W czasie panowania królowej odeszło w niebyt siedmiu papieży. Ze względu na brak rodziny, żaden z tych mężczyzn, nie tworzy w pamięci zbiorowej istotnego fenomenu. Królowa miała czworo dzieci, ośmioro wnucząt, 12 prawnuków. Pod tym względem, żaden papież – teoretyczny zwolennik rodziny (w praktyce, jej przeciwnik) – nie dorasta królowej do pięt. Dla wszystkich afirmatorów rodziny, posiadanie rzeczywistej rodziny – a nie spychanie „obowiązku” jej posiadania na innych – nie jest drobnym szczegółem, lecz istotną sprawą!
Trzydzieści trzy państwa uznawały Elżbietę II za głowę państwa. Kiedy umierała, państw tych było tylko czternaście. Liczba ta będzie malała… W sensie politycznym, „bycie królową” traciło stopniowo na znaczeniu, jednak w sensie symbolicznym – zyskiwało. Śmierć – w swojej wiecznej i niezmiennej funkcji wyznaczania końca – wzmocniła tylko potęgę królowej. Elżbieta II, wieńcząc z klasą pewną epokę, zyskała szacunek. Respekt budziła siła pokoleń królewskich zespojona elitarnością i ciągłym byciem „w funkcji” – na dobre i na złe. Elżbieta znalazła się trudniejszej sytuacji niż jej poprzednicy – mężczyźni. Jako królowa, miała być twarda i opanowana. Jako kobieta, miała być wrażliwa i empatyczna. Wybrnęła z tej sprzeczności obronną ręką. Czy mężczyzna, Karol III, będzie miał łatwiej? Nie. Dla monarchii nastały trudne czasy. Rodzina królewska, przestała być ważnym podmiotem politycznym. Stała się rozrywką: gratką i newsem dla mediów. Królowa była poddanym potrzebna. Po co im król?
Elżbieta II była ostatnim – tak wyrazistym – uosobieniem stałości w świecie ciągłej transformacji. Tradycja i etykieta dworu królewskiego dawały niektórym jedynie rozrywkę. Na głębszym jednak poziomie, niosły ze sobą zakorzenienie i poczucie bezpieczeństwa. Trwałym oparciem był splot życia politycznego i rodzinnego. Elżbieta była w związku z Filipem ponad 70 lat. Żona była ważniejsza od męża, co nie ułatwiało ich relacji, plus rodzina była pod ciągłym „obstrzałem” mediów. Elżbieta mogła się rozwieść, lecz nie zrobiła tego, gdyż naraziłaby na szwank dobre imię i stabilność monarchii. Trwanie rodziny i panowania było możliwe, ponieważ królowa miała dzieci. Myśl ta powinna być „wyniesiona na ołtarze”. W Watykanie posiadanie rodziny i dzieci jest zakazane. Kapłani katoliccy nie zawierają małżeństw, nie zakładają rodzin (oficjalnie). Relacje intymne i erotyczne – jeśli się pojawiają – są pełne oszustwa, hipokryzji, nierzadko przemocy (molestowanie seksualne).
Życie i śmierć matki skłaniają do refleksji – bliskich i postronnych. Kiedy dziś myślimy o monarchii – refleksja dotyczy już w zasadzie wyłącznie przeszłości. Z kolei, kiedy myślimy o królowej Elżbiecie II – możemy myśleć w dwójnasób: i o przeszłości, i o przyszłości. Matka ma bowiem dzieci. W Londynie nie ma lamentu, gdyż królowa ma syna. Dzieci to stabilność i przyszłość. Monarchini-matka wskazuje na to, co było, i na to, co będzie. Trwa dzięki rodzinie. Bycie babcią przywodzi na myśl wnuki. Mimo niesnasek i różnic, intymna więź pokoleń reprezentuje jedyne i prawdziwe królestwo jutra. Tą myślą dzielę się, dumając o śmierci królowej: kobiety, matki, babki.
Kraków, 15 września 2022