Prawdziwy wróg człowieka, tak zwana Historia,
Zaleca się i straszy swoją liczbą mnogą
Czesław Miłosz
Co się stało z polskimi intelektualistami? Dlaczego znani pisarze, wybitni artyści i profesorowie stali się filarem reżymu komunistycznego? Dlaczego legitymizowali jego poczynania i zbrodnie? Odpowiedzi na to pytanie udzielił między innymi Czesław Miłosz w książce Zniewolony umysł (1). Odpowiedź Miłosza można streścić w sposób następujący: ludzie aktywnie i świadomie współtworzyli system komunistyczny, ponieważ ich umysł został zniewolony: podporządkowali się świeckiej religii, ulegli Metodzie, zaprzedali duszę Historii. Przyjęcie Nowej Wiary powiązane było z adaptacją fatalistycznej świadomości historycznej – urojonego przekonania o istnieniu koniecznych praw dziejowych, które na gruncie politycznym spowodowało podporządkowanie się ideologii komunistycznej (stalinizmowi). W swojej analizie Miłosz trzyma się terminów owianych mgiełką metafizycznej tajemnicy – mamy zatem nie tylko pisaną z dużej litery Nową Wiarę, ale także Historię czy Metodę. Maniera ta ma, jak się zdaje, wywindować refleksję Miłosza w rejony bardziej filozoficzne, religijne, duchowe. W niniejszym tekście spróbuję spojrzeć na kompleks zagadnień poruszanych przez Miłosza w kontekście określenia „ukąszenie heglowskie” (2). Określenie to oznacza zainfekowanie intelektualistów myśleniem kolektywnym, niemożność odróżnienia wolności od konieczności, prawdy od fałszu, Boga od Historii. W niniejszym artykule bronię tezy, iż rozważania wpisane w formułę „ukąszenie heglowskie” nie prezentują właściwego obrazu heglizmu. Zastanawiam się również, dlaczego Miłosz nie powiedział „ukąszenie fichteańskie” albo „ukąszenie marksowskie”? Określenie „ukąszenie heglowskie” naznacza heglizm, czy nawet (szerzej) filozofię winą. Takie postawienie sprawy uważam za niesłuszne.
DEFORMACJE HEGLIZMU
Nie jest słuszne założenie Miłosza, że marksizm wywodzi się z filozofii Hegla. Twierdzi tak nie tylko Miłosz, ale tak w ogóle funkcjonuje recepcja Hegla w Polsce. Patrzenie na Hegla poprzez myśl lewicową bierze się z uznania Marxa za ucznia Hegla. Tymczasem Marx uczniem Hegla nie był. Hegel – w ścisłym tego słowa znaczeniu w ogóle nie posiada uczniów. Nie da się stricte w duchu Hegla heglizmu kontynuować (3). Nie jestem pewna, czy Miłosz rozumie, że Marx jest komunistą, a Hegel nie. Marx przewiduje przyszłość – Hegel nie. Marx jest utopistą – Hegel nie. Marx jest materialistą – Hegel nie. Marx jest ateistą – Hegel nie. Marx jest rewolucjonistą – Hegel nie. Marx mówi o zniknięciu państwa – Hegel nie. Marx głosi prymat ekonomii w dyskursie filozoficznym – Hegel nie. Marx widzi historię w perspektywie walki klas – Hegel nie. Marx mówi o alienacji w kontekście pracy – Hegel nie. Marx wyróżnia proletariat – Hegel nie itd. Jak zatem wytłumaczyć związek marksizmu i heglizmu (4)? Otóż Marx upraszcza, a przede wszystkim zawłaszcza dla własnych celów, wielopłaszczyznowe pojęcie wolności, wręcz monstrualnie rozbudowane w filozofii społecznej Hegla. Zawłaszczenie to w istocie zrobiło oszałamiającą karierę. Jednym z powodów tego sukcesu był fakt, iż określenie to było wyraziste, oparte na schematyzacji i uproszczeniu Heglowskiego pojęcia wolności. Trywializacja Heglowskiego pojęcia brzmi: wolność to uświadomiona konieczność. To właśnie hasło, wtłoczone w maszynerię polityczną, stało się „napędem” ideologii komunistycznej.
Wiązanie z Marxem Hegla bierze się również stąd, że Hegel stał się myślicielem paradygmatycznym raczej dla lewicy (której przedstawicielem jest również Miłosz). Jestem osobą o poglądach liberalnych, więc trudno mi nie dostrzec potężnej dawki dyskursu socjalnego, jaki jest obecny w Zasadach filozofii prawa Hegla. Uważam również, że heglowska idea „etyczności” nie umarła właśnie dzięki socjaldemokratom. Na ideę tę powołuje się nowoczesna lewica (raczej nieświadoma związków z pojęciem etyczności), która nie zgadza się na moralność prywatną, „handlową”. Postuluje zatem przewyższający ją punkt widzenia, czyli tzw. sprawiedliwość społeczną, czyli heglowską etyczność. Do lewicy heglowskiej należał Marx, który jest jednym z najbardziej znanych filozofów w ogóle – zapewnił on Heglowi absolutnie niezwykłe public relations. Lewica heglowska była nurtem odczytującym Hegla bardziej socjalnie i rewolucyjnie. Prawica była jego odczytaniem bardziej konserwatywnym i narodowym (jednak nie była tak wpływowa jak lewica). Współczesna prawica (nurty chrześcijańsko-demokratyczne) przejmuje z heglizmu zwłaszcza pryncypialność polityczną i powagę moralno-etycznego dyskursu. Jest oczywistym faktem, że filozofia Hegla stanowi źródło samowiedzy zarówno dla lewicy, jak i dla prawicy. Osobiście uważam, że konserwatywno-religijny charakter heglizmu świadczy o prawicowym charakterze tej filozofii. Moje przekonanie nie zmienia jednak faktu, że powszechnie Hegel postrzegany jako duchowy ojciec lewicy.
Według obiegowej wykładni, Marx „przetłumaczył” heglowską konieczność historyczną na język praw społecznych, czyli na „materializm dialektyczny”. Skojarzenie Hegla z koniecznością historyczną (to Historia pisana przez duże „H” u Miłosza) oczywiście nie jest bezzasadne. Warto jednak pamiętać, że diabeł tkwi w szczegółach. Marxa i Hegla zbliżył do siebie jeden z bardziej wpływowych interpretatorów filozofii społecznej Platona, Arystotelesa, Hegla i Marxa – Carl Raimund Popper. W słynnej książce Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie Popperowi udało się z pewnością rozpowszechnić obraz Hegla-totalitarysty. W innym dziele, Nędza historycyzmu, Hegel zostaje natomiast przedstawiony przez Poppera jako historycysta, za którego jednak uchodzić nie powinien: nie jest bowiem zwolennikiem przewidywania rozwoju społeczeństw na podstawie praw historycznych. Co prawda, poszukuje on prawidłowości historycznych, lecz nie rzutuje ich w przyszłość. Nie twierdzi również, że prawa historii całkowicie determinują wolność jednostki. Uważając się za chrześcijanina, wręcz polemizuje z pojęciem opatrzności chrześcijańskiej i próbuje wypracować nowe spojrzenie na „boskie prawa”. Stara się pogodzić wolność jednostki z tendencjami historycznymi (ludzie podlegają rzeczywistości duchowej, którą sami tworzą). Heglizm nie jest zatem niczym innym jak ustawicznym zapośredniczaniem (kluczowy termin!), mediacją pomiędzy tym, co jednostkowe, a tym, co ogólne. Można oczywiście uważać, że Hegel nie sprostał zamierzeniu, jakie sam sobie postawił w ramach swojej filozofii, tzn. że nie znalazł balansu i równowagi między państwem i obywatelem, kościołem protestanckim i jego członkiem, rodziną i jednostką. Czy to się jednak komuś podoba, czy nie, esencją heglizmu nie jest ani prymat ogólności, ani prymat jednostkowości, lecz ich zapośredniczenie. Podobnie, idea wolności to jedność ogólności i jednostkowości – a nie „zdławienie” indywiduum przez żelazne prawa Historii.
Marksizm nie jest prostą kontynuacją heglizmu, lecz jego odrzuceniem, wspierającym się na kilku przekształconych i instrumentalnie potraktowanych figurach heglowskich. Słynne stwierdzenie Marxa: postawiłem Hegla z głowy na nogi, nie wzięło się znikąd. Nasuwa się również pytanie: być może Miłosz powinien mówić o „ukąszeniu fichteańskim”? Sporo bowiem u Fichtego ideologii, socjalizmu, interwencjonizmu państwowego i misyjności. Marksizm mocno wspiera się na figurach przejętych z fichteańskiej refleksji. Słynne fazy procesu dialektycznego – teza, antyteza i synteza – będące obrazem rozwoju samej rzeczywistości, pochodzą właśnie z filozofii Fichtego. Znajdują one u Hegla swoje rozwinięcie, ale dla heglizmu nie są tak kluczowe, jak dla fichteanizmu. Figury te nie przesłaniają bowiem swoistej, najważniejszej i ograniczonej wyłącznie do refleksji o bycie, nauki Hegla o zapośredniczeniu i sylogizmie. Marx był również pod sporym wpływem filozofii Feuerbacha… A może rozmowę o marksizmie należy zacząć – tak jak to uczynił Leszek Kołakowski w Głównych nurtach marksizmu – od Plotyna?
Skoro analizowane określenie Miłosza oznacza obezwładnienie umysłu iluzją rzekomego rozpoznania celu rozwoju dziejów (komunizm), to dlaczego właściwie Miłosz ukuł formułę „ukąszenie heglowskie”, a nie „ukąszenie marksowskie”? Może dlatego, że chociaż potrafił odróżnić propagatorów marksizmu od samego marksizmu, to jednak marksizmu od heglizmu odróżnić już tak dobrze nie potrafił? Miłosz pisze: „Zresztą prostaccy propagatorzy marksizmu w Polsce i sama doktryna, wywodząca się z filozofii Hegla, to dwie różne rzeczy. Doktryna była fałszywa, ale wcale nie prostacka” (5). Zapewne, marksizm i heglizm to nie to samo… W istocie, komuniści dokonali rozjaśnienia heglowskiego idealistycznego „mroku”, unaukowili historię i mogli powiedzieć: „Wolność polega na zrozumieniu konieczności i świadomej realizacji historycznego celu” (6). Jednak to, co mówili komuniści, to jedno, a to, co mówił Hegel, to drugie. Marksizm nie jest prostą kontynuacją heglizmu. Hegel nie zgodziłby się ze stwierdzeniem, że człowiek jest niewolnikiem Historii (chociaż wolność człowieka zależy od stopnia jego świadomości, która jest zapośredniczona w historii). Nie zgodziłby się również z tym, że w jego filozofii Bóg przekształca się w Historię (historia to duch obiektywny – nie absolutny). Miłosz nie wchodzi jednak w takie subtelności, gdyż badaczem filozofii Hegla nigdy nie był i na heglizmie się nie znał. Z filozofii Hegla rozumie tyle, ile potrzebne jest mu do snucia własnych przemyśleń dotyczących marksizmu, metafizyki chrześcijańskiej czy rzeczywistości w ogóle. Miłosz rozumie zatem, jak heglizm oddziałuje kulturowo, publicznie i takiego właśnie „pijarowskiego Hegla” wtłacza poeta w swoje „kąsające” określenie.
Formuła „ukąszenia heglowskiego” pojawia się również w tekście Jana Kotta Rzecz o ukąszeniach. Fragmenty poświęcone temu określeniu nie są w żadnym razie poważną analizą myśli Heglowskiej, lecz – podobnie jak u Miłosza – hasłowym przywołaniem skojarzeń związanych z Heglem. Tłumacząc sens formuły „ukąszenie heglowskie” Kott powtarza myśl Miłosza. Pisze między innymi, że książka Zniewolony umysł dotyczy „ukąszenia węża obezwładniającego umysł” oraz tego, że w „zaczarowanym kręgu umysł porusza się w świecie fikcji, uwierzył w kłamstwo i nie odróżnia już rzeczywistości od iluzji” (7). Odnosząc się do tekstu Jana Kotta, warto zwrócić uwagę na pewną charakterystyczną manierę pisania o Heglu. Filozof ten pojawia się w „towarzystwie” dużych liter, które – jak mniemam – podnoszą adrenalinę u czytelników i „metafizykę” wywodu. Mamy zatem u Kotta Rewolucję, Raj, Węża, Historię oraz – nowość – Diabła, który przybrał postać heglisty. Pojawia się również hasło, o którym nie można zapomnieć, tzn. „wolność jako uświadomiona konieczność” oraz słowa, które – jak sądzę – warto przytoczyć:
W ukąszeniu heglowskim ludzkość budzi zachwyt i nie ma od niej nic wspanialszego, ale każdy poszczególny człowiek – mężczyzna i kobieta – jest tylko łajnem (8).
Co oznacza określenie „ukąszenie heglowskie”? Myśl Miłosza jest taka: marksiści byli tymi, którzy uwierzyli Heglowi, że istnieją konieczne, dialektyczne prawa rozwoju historycznego. Prawa te trzeba (oczywiście) znać, a przede wszystkim trzeba je zaakceptować. Prawa te odzwierciedlają bowiem rozwój samej rzeczywistości, której cel został rozpoznany. Cel ten wyznaczony jest przez konieczność historyczną i zwie się komunizmem. Komunizm to nowa epoka w dziejach ludzkości, to ostateczne zniesienie antagonizmów międzyludzkich. Mamy zatem sytuację jak ze św. Augustyna: z boskim porządkiem można się jedynie zgodzić, łaskę lub jej brak można jedynie zaakceptować. Prawom historycznym nie można zaprzeczyć – w heglowską logikę dziejów można się jedynie włączyć… Awangarda dziejów została rozpoznana. „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!”. Tak jak istnieją prawa fizyki, którym nie ma sensu się przeciwstawiać i których nie ma sensu wartościować, tak samo istnieją konieczne prawa rozwoju dziejowego, których nie można kwestionować. Nie można nie być zaangażowanym komunistą w sytuacji, gdy bieg dziejów został rozpoznany. Nie można sprzeniewierzyć się temu, co konieczne, logiczne i rozumne.
HEGLIZM JAKO TRUCIZNA
Stać się figurą retoryczną to nieszczęście dla każdego filozofa – zwłaszcza dla tak wieloaspektowego jak Hegel. Heglizm to filozofia trudna i złożona, która nie poddaje się prostym schematom. Niestety, recepcja heglizmu bywa często powierzchowna, ograniczona do haseł: „konieczność historyczna”, „zniewalające państwo”, „duch dziejów”. Uproszczenia i schematyzacje heglizmu nie są zjawiskiem, które heglolog może ocenić jako pozytywne. Z drugiej strony, nikt tak dobrze jak heglolog nie rozumie, że wyciąganie poszczególnych aspektów, przekształcanie, a nawet spłycanie filozofii Hegla jest (nomen omen w kontekście niniejszego artykułu) pewną koniecznością… Heglizm to filozofia bardzo trudna i „wsobna” – wbrew założeniom samego Hegla! Zatem wszelkie deformacje, uproszczenia, schematyzację są pewną koniecznością, by nie popadać w heglizm i by Hegla w miarę zrozumiale referować.
Deformacja filozofii Hegla jest wpisana również w polskie rozumienie heglizmu. Polscy interpretatorzy Hegla musieli zmierzyć się z kilkoma problemami. Po pierwsze, Hegel był Niemcem – nie Polakiem. Po drugie, Hegel był protestantem – nie katolikiem. Po trzecie w końcu, Hegel był afirmatorem idei państwa – nie było to zatem ani państwo pruskie, ani (niestety) państwo polskie. Dla polskich filozofów Hegel stanowił więc nie lada wyzwanie na płaszczyźnie filozoficznej, religijnej i politycznej. Aurę otaczającą polskie interpretacje i komentarze heglizmu można krótko streścić w sposób następujący: to, co osiągnął Hegel jest genialne, ale trzeba to zmienić! I tak Hegel był przez Polaków traktowany: z szacunkiem, ale utylitarnie, tzn. służył jako niezobowiązująca inspiracja – na przykład dla polskiego mesjanizmu. Polacy zapewne myślą sobie do dzisiaj tak: poznanie Hegla jest naszym obowiązkiem, ale, doprawdy, mamy mu zbyt wiele do zarzucenia, dlatego musimy modyfikować jego filozofię – wtedy niejako podkreślamy, że idziemy własną (polsko-katolicką) drogą.
Tą utartą, niejako oczywistą ścieżką przekształcania filozofii Hegla, idzie również Miłosz, który „uczy się” Hegla między innymi od Mariana Zdziechowskiego – profesora na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. Nie miejsce tutaj, aby wykładnię Zdziechowskiego i Miłosza porównywać. Zwrócę tylko uwagę na pewne podobieństwo. Obie interpretacje wydaje się łączyć uznanie heglizmu za rodzaj fantastyki, czarów, refleksji postponującej religię, która „zniewala umysł”. U wersji Zdziechowskiego Hegel „z genialną zręcznością oplątał wszechświat cały”, dawał „łudzące pozory nieprześcignionej doskonałości” (9). Heglizm to afirmacja państwa pruskiego, sztuczne stopienie faktów psychicznych z historią, rodzaj zbyt mocnego upojenia się filozofią i – ostatecznie – detronizacja religii:
Boga, którego prostaczkowie czczą, Hegel spychał z tronu, ażeby na nim rozum człowieczy usadowić. W filozofii jego pycha myśli doszła do kresów, których jeszcze nie znała; nic podobnego przedtem świat nie widział […]. Hegel większym był od Chrystusa […]. Odtąd religia stawała się zbyteczną, filozofia Hegla powinna ją była zastąpić (10).
Hegel bynajmniej nie twierdził, że religia jest zbyteczna i nie porównywał się z Chrystusem. Powyższe słowa nie są zatem prawdziwe, musiały jednak robić spore wrażenie – także na Miłoszu, w ujęciu którego intelektualiści – przez „ukąszenie heglowskie” – uwierzyli w bożka Historii, odrzucili chrześcijaństwo i przyjęli nową, świecką religię, która przecież ostatecznie nie jest w stanie zaspokoić duchowych potrzeb człowieka (11). Obaj panowie widzą zatem w Heglu pyszałka, ideologa państwa pruskiego oraz heretyka: Zdziechowski panteizującego filozofa, roztapiającego świat w człowieku, a Miłosz heretyka deifikującego Historię.
Przyjrzyjmy się jeszcze Nowej Wierze, w taki sposób, w jaki opisuje ją Andrzej Walicki:
„Nowa Wiara”, wiara w Historię, w Ducha Dziejów, wspierającego swym autorytetem stalinowskie imperium, w połączeniu z „ketmanem”, to jest wysiłkiem realizowania siebie w b r e w owej mitologii, którą wyszydza się, lecz którą ma się w sobie; wysiłkiem podejmowanym w nadziei, że Weltgeist da się oszukać, że można ocalić choć cząstkę spraw straconych; zniewalający umysł „terror Metody”, a jednocześnie moralny bunt przeciwko niej i zdolność trzeźwego, racjonalnego analizowania jej sofizmatów. Słowem, kompleks zagadnień opisanych w Zniewolonym umyśle (12).
Hegel nie jest ojcem duchowym komunizmu i nie godzę się na interpretację heglizmu, jako filozofii prorokującej przyszłość, fundującą Nową Wiarę w Historię postponującą Boga. Jednocześnie jednak myślę, że określenie marksizmu jako pewnej formy myślenia religijnego jest w dużej mierze trafne.
Karol Marx był – jak się wydaje – dosyć niecierpliwym ateistą. Nie chciał czekać na królestwo nie z tego świata, ale – uciekając się do pojęć filozoficznych i teorii ekonomicznej – prorokował raj na ziemi (nie ma nic poza historią świata materialnego). Co prawda, wizja komunizmu (finał dziejów) nie została przez niemieckiego filozofa określona zbyt precyzyjne. Jednak i pozaświatowy raj chrześcijański nie jest specjalnie wyraziście przedstawiony („ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało”). Trzeba się chyba pogodzić z tym, że wszelkie opisy raju są zawodne i lepiej zachować w tym zakresie daleko idącą powściągliwość. Niezależnie jednak od oszczędnych słów samego mesjasza-Marxa jego apokaliptyczna wizja jest w swojej finalnej postaci wizją bezpaństwowej, mlekiem i miodem płynącej, idyllicznej, sielskiej wspólnoty. Droga do celu opływa w konflikt, alienację i rewolucję – osiągnięcie celu jest jednak realizacją raju na ziemi. A do raju tego wiedzie heglowska logika dziejów…
Określenie „ukąszenie heglowskie” to nie tylko zgrabna formułka, ale i oskarżenie, które można sformułować w następujący sposób: ideologia komunistów opierała się na zafałszowaniu rzeczywistości. W rzeczywistości bowiem nie ma i nie było nigdy żadnej logiki dziejów. Ideologia marksistowska nie odzwierciedla żadnych uniwersalnych praw Rozumu. Nie istnieje żadna konieczność dziejowa, której należy się podporządkować. Stalinizm nie był niczym więcej jak ordynarną presją i zniewoleniem ludzi. Najstraszniejsze w politycznej próbie realizacji idei komunistycznych było właśnie to, że coś, co nie było koniecznością – zostało tak przedstawiane. Logika dziejów rzekomo odkryta przez Hegla, traktowana była jako mechanizm łamania i podporządkowywania ludzi. Żeby usprawiedliwić przymus, manipulacje, cenzurę i zbrodnie, potrzebne było „paliwo filozoficzne”. Potrzebna była „trucizna pojęciowa”. Trucizny tej dostarczył Hegel.
W formule Miłosza zawarte jest oskarżenie i jest to oskarżenie niesłuszne. Hegel nie odpowiada ani za marksizm, ani za ideologię komunistyczną, tak samo jak Epikur nie odpowiada za utylitaryzm i przemyślenia Benthama, dotyczące szczęścia i przyjemności. Teza o osobistej winie jakiegokolwiek filozofa – Platona czy Fryderyka Nietzschego wydaje mi się wysoce problematyczna. Trudno też bronić tezy, że tekst filozoficzny jest bezpośrednim impulsem, z którego rodzi się „chory” program polityczny (13). Ile dzieł Marxa przeczytał Stalin? Ile z nich zrozumiał? Ile zapamiętał? A czy gdyby Stalin Marxa w ogóle nie czytał, byłby innym człowiekiem?
Uważam, że koncepcja konieczności dziejowej wcale nie jest niebezpieczną koncepcją. Czy komuś nie wolno wierzyć w to, że komunizm jest nieuchronny? Czy komuś nie wolno wierzyć w to, że opatrzność Boża kieruje losem świata i że jego los jest zdeterminowany do tego stopnia, że człowiek nie przyczynia się wcale dobrymi uczynkami do własnego zbawienia (predestynacja)? Czy komuś nie wolno wierzyć w to, że po śmierci nie ma niczego, albo że po śmierci będzie lewitował razem z aniołami wokół boskiego tronu? Kto ma decydować o tym, w co ludzie mają wierzyć? I które teorie są niebezpieczne, a które nie? Dla kogo są one bezpieczne, a dla kogo nie? Konieczność dziejowa (w swych różnych formach) nie jest niebezpieczna, gdyż nie w tym leży problem, że ktoś jest wyznawcą komunizmu albo wyznawcą religii. Niebezpieczny jest monopol na rozumienie historycznej konieczności, albo monopol na narzucanie innym określonej formy wiary w Boga. Niebezpieczny jest każdy, kto twierdzi, że posiada monopol na prawdę. Niebezpieczna jest zatem: partia, religia, sekta, która twierdzi, że zna prawdę i próbuje tę prawdę narzucić innym. Nie można zadeklarować, że świecka religia (ateizm? wolnomularstwo?) jest zła, a wiara w tradycyjnego Boga jest dobra i szlachetna albo, że jest na odwrót. Ludzie wierzą w Boga, przynależą do określonych religii i postępują niemoralnie, są fanatyczni, uciekają się do przemocy, popełniają straszne zbrodnie. A przecież można być ateistą czy komunistą i nie skrzywdzić muchy. Stalin bardzo nie lubił „prawdziwych komunistów” (ci, którzy n a p r a w d ę w komunizm wierzą). Prawdziwy komunista zresztą nie musi być stalinistą. Może, na przykład, tworzyć filmy (Charlie Chaplin), może malować obrazy (Picasso) albo głosować na populistyczno-socjalistyczną partię Prawo i Sprawiedliwość. „Prawdziwy chrześcijanin” również może wybierać, czy zostanie fanatykiem i inkwizytorem, czy kochającym ojcem i uczciwym obywatelem. Czy można potrafi wskazać tu jakąś regułę, dlaczego ludzie dokonają takich a nie innych wyborów? Powtarzam, problemem nie jest to, że ktoś był komunistą. Problemem było to, że w sytuacji, w której widział, co robili bolszewicy, czy staliniści, nadal legitymizował totalitarny ustrój i nie odchodził z partii – chociaż każdy ma prawo do błędu i każdą biografię należy badać indywidualnie. Niektórzy twierdzą, że należało potępić ustrój komunistyczny w roku 1956, a inni, że po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego. Kto ma rację?
A skąd wziął się komunizm? Na pewno nie był to pomysł Hegla. Czy zatem była to samodzielna wizja Marxa? Idee komunistyczne były już przecież obecne w filozofii Platona, komunistami byli pierwsi chrześcijanie, wątki komunistyczne pojawiają się do dzisiaj w myśli chrześcijańskiej. Zakonnicy i zakonnice wyrzekają się posiadania własności prywatnej, po soborze watykańskim II kościół katolicki bardzo zbliżył się do socjalizmu (protestantyzm odrzucił komunizm i przewartościował stosunek chrześcijaństwa do własności prywatnej, posiadania, bogacenia się i pieniędzy). Już Jan Jakub Rousseau twierdził, że własność prywatna jest zła, a przed Marxem swoje komunistyczne projekty snuli tzw. socjaliści utopijni. Handel, kredyt nie był godziwym źródłem zysku już dla Arystotelesa. Godziwy zysk pochodzi z roli, z ziemi i pracy niewolników itd. Idee lewicowe mają proweniencję bardzo różnorodną, i to zarówno starożytną, jak i chrześcijańską.
Podsumowując: Miłosz przyjmuje „interpretację” heglizmu funkcjonującą w kulturze. W i a d o m o, że heglizm to refleksja heretycka. Znosi to, ku czemu wynoszą wiara i wiersze Miłosza. Hegel amputuje pozahistoryczną, niepoznawalną rzeczywistość sacrum – raju religijnego. Oddaje cześć bożkowi Historii. Bóg umarł, punktem odniesienia stała się Historia. Z heglizmu płynie Nowa Wiara w Historię, której polityczną egzemplifikacją jest komunizm. Twierdzę, iż ten „kąsający” Hegel to Hegel wypaczony, zawężony do historyzmu czy wręcz historycyzmu. „Ukąszenie heglowskie” to hasło upraszczające filozofię Hegla. Hegel pojawia się tutaj jako emblemat, jako figura retoryczna – figura retoryczna dla Historii. Autor Zniewolonego umysłu nie oskarża heglizmu wprost. Nie wydaje mi się zresztą, aby Miłosz miał na celu świadome postponowanie filozofii Hegla, gdyż jej dogłębną analizą nie jest w ogóle zainteresowany. Heglizmem nie warto się zajmować: nazwisko „Hegel” pełni dla Miłosza służebną funkcję. W określeniu „ukąszenie heglowskie” Hegel jest figurą przywoływaną w celu obnażenia groźby przekształcenia Boga w Historię (14).
Tak, heglizm eksponuje coś rozumnego w człowieku i w dziejach. Myślę, że atrakcyjność rekonstrukcji Miłosza, analizującego stosunek intelektualistów do Nowej Wiary, bierze się ze zwrócenia uwagi na ten „heglowski”, racjonalny element ideologii komunistycznej (15). Filozof-Hegel uczył: „Co jest rozumne, jest rzeczywiste; a co jest rzeczywiste jest rozumne”. Marksizm był kłamliwą ideologią, która wspierała się jednak na czymś głębszym, rozumnym i zniewalającym – na heglizmie. Ta „zracjonalizowana ideologia” kazała ludziom wierzyć, że komunizm (partia, Stalin) są częścią uniwersalnego, racjonalnego porządku. Intelektualiści dali się omamić tą właśnie wizją, odrzucili religię, poczuli się jak prorocy i zamiast Boga zaczęli czcić Historię. Nazizm apelował do mitów germańskich, więzów krwi i poczucia wyższości rasowej, przez co nie był dla intelektualistów tak pociągający jak „zracjonalizowany” komunizm.
Tak, marksizm jest w metawarstwie historią zbawienia ludzkości. Błędem marksizmu było to, że zbytnio zbliżył się do myślenia religijnego. Religia przyjmuje pewne rozwiązania za jedynie słuszne – to konstytuuje jej tożsamość jako religii właśnie. Błędem marksizmu było jego misjonarstwo, pragnienie zbawienia i brak samokrytycyzmu, tak charakterystycznego dla myślenia filozoficznego. Nie jest jednak winą Hegla, że marksizm jest taki, jaki jest. Soteriologia Marxa była utopią, ale jako utopia nie została rozpoznana. Myśl ta w ogóle nie kojarzyła się z teologią czy „abstrakcyjną” metafizyką. Marksizm „przedstawiał się” jako myśl ekonomiczna, naukowa, scjentystyczna i ateistyczna. Żargon tej doktryny i jej antyreligijne, „feuerbachowskie” nastawienie, nie pozwoliły dostrzec w idei komunizmu idei postchrześcijańskiego zbawienia. Jaki z tego wniosek? No cóż, nauczyliśmy się – chyba właśnie dzięki marksizmowi – że nie da się urzeczywistnić raju na ziemi. Miejmy nadzieję, że pomysł ten nie przyjdzie już do głowy ani żadnemu politykowi, ani żadnej filozofii, ani żadnej religii…
Miłosz ma ambicję być metafizykiem chrześcijańskim. Odrzuca teologię bez Boga. Wiara w Historię anihiluje sacrum, absolutyzacja dziejów jest groźna (16). Miłosz, jako człowiek wiary, potrzebuje transcendencji, innego wymiaru; nie akceptuje zamknięcia Historii, ale pragnie jej otwarcia na Boga. W jednym z wierszy pisze:
Należę jednak do tych, którzy wierzą w apokatastasis.
Słowo to przyobiecuje ruch odwrotny,
Nie ten co zastygł w katastasis,
I pojawia się w Aktach Apostolskich, 3, 21 (17).
Osobiście uważam, iż (z dwojga złego) lepiej trzymać się rajów pozaziemskich niż ziemskich. Tego też trzyma się Miłosz w swojej poetyckiej drodze, wiodącej ku zbawieniu religijnemu. Nie jestem jednak wcale przekonana, że droga religii zapobiega powstawaniu ideologii, chroni przed manipulacją i złem. „Wężowy uścisk Metody” – jak pisze Miłosz (18) – może równie dobrze zostać zastąpiony przez wężowy uścisk Tajemnicy, Sacrum, Źródła czy Nowego Proroka (pozostańmy przy dużych literach). Żadna religia nie gwarantuje, że jej wyznawcy nie przemienią się z aniołów w diabły.
Na koniec mała prowokacja. Jeśli Hegel miałby odpowiadać za Marxa, a Marx za gułagi, to może Jezus odpowiadałby za inkwizycję i spalenie Giordano Bruno? Przede wszystkim, każdy człowiek ponosi odpowiedzialność jedynie za to, co robi, zaś to, w jaki sposób dana doktryna przejawi się w świadomości i działaniu jednostki – czy w sposób „dobry” i przewidywalny, czy całkowicie „zły” i nieobliczalny – jest trudne do przewidzenia. Albo twierdzi się, że filozofia jest abstrakcyjną, zbędną, hermetyczną i nieprzydatną dziedziną wiedzy, nie mającą przełożenia na życie praktyczne, albo popada się w drugą skrajność, głosząc, że filozofia wytycza nowe prądy umysłowe, zmienia sposób myślenia, politykę i świat. Niestety, skrajne rozwiązania są zawodne, wiara zaś w nadzwyczajną moc filozofii płonna. Filozofowie piszący swoje (trudne zazwyczaj) książki, nie zmieniają świata, a politycy nie są wykonawcami programów filozoficznych. Można zgodzić się z tym, że filozofowie dostarczają celów i ideałów, jednak jak te cele będą zrealizowane – o tym decydują już inni ludzie. A to już jest kwestia psychiki i biografii danego człowieka. Wybitni myśliciele nie są również „systemem izolowanym”. Filozofowie też czytają książki, modlą się do Boga, identyfikują się z religią, tradycją, uczą się historii. Nie należy nie doceniać, ale nie należy również przeceniać znaczenia myśli i retoryki filozoficznej. Wielcy filozofowie (klasycy) mówią słuszne rzeczy w różnych proporcjach. W każdej filozofii tkwi ziarno prawdy, gdyż każda filozofia jest częścią ludzkiego życia. Czy ktoś nie zgodzi się z tym, że kultura zachodnioeuropejska znalazła się w kryzysie – jak twierdzi Nietzsche? Czy nie jest prawdą, że wolność i rozum, a nie niewola i głupota powinny stać się miarą człowieczeństwa – jak twierdzi Hegel? Czy nie jest prawdą, że brutalny kapitalizm nie może trwać wiecznie – jak twierdzi Marx? Jeśli historyzm (nie historycyzm) jest wyrazistym elementem filozofii Hegla to trzeba umieć ten fakt docenić i trzeba umieć widzieć w tym nie „truciznę”, ale ważny element europejskiej kultury. Filozofowie wyrażają bowiem również w swoich dziełach to, co „wisi w powietrzu”. Historyzm „wisiał w powietrzu”. I Hegel tę fascynującą myśl w genialny sposób zapisał i rozwinął. Chwała mu za to.
Celem moich przemyśleń jest zwrócenie uwagi na – wydawało by się – dosyć oczywisty fakt, że każdy wielki filozof oddziałuje publicznie, kulturowo. To oddziaływanie jest często rozprzestrzenianiem szczątków filozofii, intuicji hasłowych rozumianych płytko i opatrznie poza „wewnętrznym systemem myślenia”. Takiej trywializacji dokonują w dużej mierze sami filozofowie, gdyż jest ona – do pewnego stopnia – koniecznością: dydaktyczną, popularyzatorską, moralizatorską (19). Z konieczności tej należy po prostu zdawać sobie sprawę. Osobiście uważam, że Hegel, którego wyobraził sobie Miłosz, nie jest filozofem inspirującym. Podobnie, George Berkeley, którego wyobraził sobie Immanuel Kant, jest naiwny i łatwy do obalenia. Zazwyczaj „wyobrażeni filozofowie” służą jako chłopcy do bicia. Nam, filozofom akademickim, nie pozostaje nic innego, jak czytać teksty źródłowe, tropić przeinaczenia, prostować fakty, wnikliwie i w miarę obiektywne przedstawiać koncepcje filozoficzne. Jesteśmy bowiem najpoważniejszymi i najbardziej wiarygodnymi czytelnikami wielkich myślicieli. Ludzie parający się zawodowo filozofią, piszą o innych filozofach artykuły, książki, mówią o nich na wykładach, opierają o ich przemyślenia swoje kariery naukowe. Róbmy to inspirując – nie „kąsając”… A określenie „ukąszenie Miłosza” proszę rzecz jasna potraktować jako inspirację.
Katarzyna Guczalska
Dane bibliograficzne:
Katarzyna Guczalska, Ukąszenie Miłosza. Hegel jako figura retoryczna, w: Polskie Ethos i Logos, red. Jan Skoczyński, Kraków: Księgarnia Akademicka 2008, s. 195-206.
(1) W Polsce próba zrozumienia współpracy z systemem komunistycznym przybrała formę publicznej spowiedzi. Wspomnijmy tu wywiady z politykami (Oni T. Torańskiej), rozmowy z pisarzami (Hańba domowa J. Trznadla) czy profesorami (znamienny tytuł: Blizny po ukąszeniu M. Bajer). Zob. K. Wigura i J. Kuisz, Publiczna spowiedź a pamięć o komunizmie (Hańba domowa J. Trznadla i Blizny po ukąszeniu M. Bajer), w: Principia t. XLIII-XLIV, s. 278-291.
(2) Miłosz pisze: „Książka [Zniewolony umysł – K.G.] miała za temat ‘ukąszenie heglowskie’, na które w naszym stuleciu są narażone ludzkie umysły, ledwie podniosą się nad poziom błogosławionej naiwności”. (Cz. Miłosz, Biesy, w: Ogród nauk, Lublin: Norbertinum 1991, s. 120. Zob. też s. 121).
(3) Zresztą, po co Hegla kontynuować? Czy nie lepiej czytać jego dzieła? Filozofia Hegla jest zjawiskiem samoistnym, punktem „granicznym” w filozofii. Po Heglu różni filozofowie wykazywali (uprawiając swoją filozofię) błędność heglizmu. Tak czynił powiedzmy: Marx (któremu nie chodzi o abstrakcyjną filozofię, ale o praktykę społeczną; istotą jest materia – nie duch), Kierkegaard (a gdzie w heglizmie jest miejsce dla jednostki?), Nietzsche (świat nie jest całościową, racjonalną konstrukcją umysłu), Heiddeger (bycie nie daje się zawłaszczyć filozofującemu „ja”) itd. Nawet tak różni myśliciele lewicowi, jak Lukács, Adorno czy Habermas, zdecydowanie poza heglizm wychodzą. Dzisiaj filozofujemy „po Heglu”. Wystarczy poczytać Derridę, postmodernistów czy filozofów analitycznych.
(4) Oczywiście, Marx inspirował się filozofią Hegla. Na przykład, pojęcie alienacji, którym zafascynował się Marx, pojawiło się w młodzieńczych pismach Hegla. Był to wszakże termin, który pierwotnie przynależał do teologii. Czy zatem Marxowska teoria alienacji pracy ma swoje źródło w heglizmie, czy w teologii chrześcijańskiej?
(5) Cz. Miłosz, Zniewolony umysł, Kraków: Wydawnictwo Literackie 1999, s. 11.
(6) A. Walicki, Zniewolony umysł po latach, Warszawa: Czytelnik 1993, s. 27.
(7) J. Kott, Rzecz o ukąszeniach, w: Kamienny potok. Eseje o teatrze i pamięci, Kraków: Wydawnictwo Literackie 1991, s. 370.
Ibidem, s. 369.
(8) Przyznaję, że powyższy cytat przyciągnął moją uwagę, gdyż temat kobiety, mężczyzny i życia prywatnego w filozofii Hegla bardzo mnie kiedyś interesował. Trudno słowa Kotta w ogóle komentować. Zob. Katarzyna Guczalska, Miłość i cnota polityczna. Rodzina i kobieta w filozofii Hegla, Kraków: Księgarnia Akademicka 2002.
(9) M. Zdziechowski, Pesymizm, romantyzm a podstawy chrześcijaństwa, Warszawa: IFiSPAN 1993, t. I, s. 108.
(10) Ibidem, s. 112-113.
(11) Cz. Miłosz, Zniewolony umysł…, s. 62.
(12) A. Walicki, op. cit., s. 19.
(13) Najbardziej spektakularne wykorzystanie filozofii do celów politycznych miało miejsce w przypadku Fryderyka Nietzschego, a opierało się na fałszerstwach i przeinaczeniach dokonanych przez siostrę filozofa i zawodowych ideologów nazizmu (Baumlera i Rosenberga). Dodam jeszcze, że jedni dopatrują się w Heglu prekursora komunizmu, a inni – prekursora narodowego socjalizmu. Jak widać, Hegel wpłynął na wszystko, co złe.
(14) Cz. Miłosz, Zniewolony umysł…, s. 228.
(15) Gustaw Herling Grudziński zwracał natomiast uwagę na strach, terror, konformizm – a nie intelektualną atrakcyjność ideologii komunistycznej.
(16) Na ten temat zob. K. Zajas, Miłosz i filozofia, Kraków: Wyd. Baran i Suszczyński 1997. Zob. zwłaszcza rozdział Ocalenie i Filozofowie.
(17) Cz. Miłosz, Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada (VII. Dzwony w zimie), w: Wiersze, Kraków-Wrocław: Wydawnictwo Literackie 1984, t. II, s. 269.
(18) Cz. Miłosz, Zniewolony umysł…, s. 62.
(19) Wystarczy przeczytać, co na przykład Władysław Tatarkiewicz napisał w swojej Historii filozofii o filozofii Platona, Hegla czy Heideggera.