Site Overlay

O mnie – dodatek

Filozofia

W moim życiu dominującym nurtem duchowym jest filozofia. Swego czasu poszukiwałam różnych intrygujących praktyk duchowych, ale dzisiaj uważam, że na wszystko, co nie jest filozofią, szkoda czasu. Bliska jest mi wypowiedź Bronisława Trentowskiego (XIX-wiecznego, polskiego, filozofa), który stwierdził, że „filozofia jest, ściśle rzecz biorąc, jedyną umiejętnością”. Jaką umiejętność daje filozofia? Jest ona narzędziem docierania do mądrości; jest „miłością mądrości”. Owo docieranie do mądrości jest synonimem pracy nad sobą, czyli samopoznaniem. W praktyce dnia codziennego, oznacza to dla mnie dążenie do rozwoju życia wewnętrznego. Jest to utrzymywanie, rozwijanie i pogłębianie ciągłej świadomości. Ważna jest dla mnie jedność myślenia pojęciowego i bezpośredniego doświadczenia. Chodzi o to, by świadomie doświadczać myśli i emocji (co jest trudne i proste zarazem). Uważam, że filozofia jest pewną formą medytacji, wglądem w siebie, czy otwarciem na rzeczywistość. Filozofia jest odwrotnością tego, co nazywamy wywieraniem presji, naciskiem, manipulacją, misją, religią, dogmatem. Współcześnie, filozofia przybrała formę akademicką, lecz w swojej istocie jest ona „ćwiczeniem duchowym”. Od jakiegoś czasu podchodzę do filozofii w sposób bardziej zawężony. Nie czytam wszystkiego (nie interesuje mnie erudycja), lecz koncentruję się na eksploracji tematów, które są mi akurat do czegoś potrzebne. Kiedyś napisałam w tym miejscu, że życie to „praca nad sobą”. Dzisiaj już bym tak tego nie ujęła. W utrzymywaniu świadomości nie może być wysiłku, walki, nerwów, czy wywierania presji na siebie.

Jest wiele rzeczy w moim życiu, które w stosunku do filozofii pełnią funkcję wspierającą (rodzina, właściwe odżywianie, ruch, kontakt z przyrodą i sztuką). Najważniejsze jest świadome obserwowanie siebie; najważniejsze jest to, co robi się codzienne… Uważam, że nie istnieje podział na życie codzienne i życie duchowe – każda chwila jest najważniejsza i (niejako) ostateczna.

Nie czujesz się spełniony? Skieruj uwagę do wewnątrz. Kim jesteś? O czym myślisz? Odszukaj w sobie więcej przestrzeni, zatroszcz się w końcu o siebie – nikt za Ciebie tego nie zrobi. Świadomość to Twój największy skarb – jak wykorzystujesz ten dar? Zacznij filozofować=świadomie żyć.

Hegel

Jeśli ktoś poważnie traktuje filozofię, powinien zapoznać się z filozofią Hegla (podobnie, powinien znać filozofię Platona, Arystotelesa, czy Kanta). Wydaje mi się, że wśród dzieł tego myśliciela ważną rolę może odegrać Fenomenologia ducha. Jest to niełatwa, lecz nie tajemnicza książka. W heglizmie nie ma czegoś takiego jak „tajemnice wiary” – to specjalność religii, a nie filozofii. Jeśli ktoś Fenomenologię, czy też jakąś inną książkę Hegla, ze zrozumieniem przeczyta, to sam siebie we wszystko „wtajemniczy” – na tym właśnie polega filozofia!

Trzeba mieć świadomość, że Hegel jest trudnym filozofem. Spróbujcie przeczytać fragmenty Nauki Logiki, czy Encyklopedii Nauk Filozoficznych. Żeby rozumieć te teksty i wypowiadać się na ich temat kompetentnie – na to potrzebne są lata – powtarzam – lata lektury. I co? Jak to wygląda? Krytykują Hegla ci, którzy nie poświęcili mu nawet miesiąca lektury (o trudnościach i negatywnych doświadczeniach związanych z czytaniem Hegla napisałam więcej we Wprowadzeniu do tomu Zrozumieć Hegla – tam odsyłam).

W wykładach o literaturze słowiańskiej, Adam Mickiewicz, który słuchał wykładów Hegla w Berlinie, skrytykował heglizm w takich oto słowach:

Nie ma tu już mowy ani o człowieku, ani o świecie, wszystko to zupełnie zniknęło. […] Nie masz nic świętszego, nic bardziej boskiego, nic większego ponad myśl.

Jest taki rodzaj krytyki Hegla, który za wszelką cenę pragnie wykazać, że heglizm jest oderwany od życia (odwraca uwagę od materialnego świata), że to pusta spekulacja, czy jednostronny idealizm. W podobnym tonie jest zresztą postrzegana filozofia jako taka – ma to być rzekomo „abstrakcyjna” dziedzina wiedzy. Z mojego doświadczenia wynika coś zupełnie odwrotnego. Uświadomienie sobie, że nie ma w życiu niczego cenniejszego od własnych myśli, pomaga wręcz w koncentracji, „uziemieniu” się, skupieniu na istotnych sprawach, poważnym potraktowaniu własnego życia, pozbyciu się marzycielstwa. I tu dygresja: niestety, Polacy tego nie rozumieją. W Polsce nie ma zrozumienia dla filozofii. Dziedzina ta nie jest u nas szerzej znana, nie ma jej praktycznie w szkole, nie odgrywa ważnej roli w naszej kulturze. Przeciętny Polak nie potrafi wymienić polskich filozofów i nie ma pojęcia czym filozofia w istocie jest. Umysł Polaka od dziecka nakierowany jest na religię. Zdarzało mi się już nawet słyszeć, że najwybitniejszym filozofem jest… JPII.

Pragnę również napisać o czymś, czego ludzie zdają się nie pojmować (zwłaszcza ci, którzy nazywają mnie „heglistką”). Duchowość to ścieżka indywidualna – człowiek jest tu sam na sam z własną świadomością… Hegel, podobnie jak inni wybitni filozofowie, wskazuje jedynie drogę i metodę, którą trzeba samodzielnie poznać i przebyć. Żaden filozof nie myśli za człowieka. Nikt za człowieka nie może zrobić tego, co on sam musi zrobić. Oskarżanie Hegla, że komuś coś narzuca, albo że jest to systemowy pyszałek jest śmieszne. Narzucone są podatki, a nie heglizm! Każdy nosi na karku swoją głowę – a nie głowę Hegla. Jeśli ktoś nabierze pragnienia rozumienia siebie i świata, to po prostu przyda mu się Hegel, ponieważ daje on możliwość spojrzenia z szerszej perspektywy na problemy, z którymi na drodze rozwoju świadomości trzeba się zmierzyć. Nie jest to jednak filozof dla każdego… Odpowiedz sobie szczerze na pytanie: czy każdy chce być sam na sam z własną świadomością? Hegel przemawia do specyficznie ukształtowanej jednostki: do kogoś zainteresowanego przekraczaniem samego siebie.

Czy jestem heglistką?

Nie. Piszę o tym, ponieważ są osoby, które na siłę próbują nadać mi taką tożsamość. Co ciekawe, nie znają mnie, nie rozmawiali ze mną na ten temat, a udają, że wiedzą o mnie więcej niż ja sama. Czytuję i inspiruję się wieloma nurtami filozoficznymi. Podziwiam filozofię grecką. Gdybym mogła wrócić do przeszłości i jeszcze raz zaczęłabym studiować filozofię, to uczyłabym się pilnie greki, żeby móc zgłębić myśl starożytną 🙂

Wracając do meritum: czy dla „znawców” mojej świadomości słowa nie posiadają już znaczenia? Apeluję o więcej szacunku dla słowa „heglista”. Nie rozwinęłam własnego systemu filozoficznego, w którym twórczo kontynuowałabym idee heglowskie 🙂 Jestem wrogiem dogmatycznego „wyznawania czegoś” (to religia – nie filozofia). We wprowadzeniu do książki Państwo jako dzieło sztuki napisałam wyraźnie, że nie można być uczniem Hegla. Napisałam o Heglu dwie książki i parę artykułów. Jeśli ktoś już tak strasznie chce, to może nazwać mnie historykiem filozofii, heglologiem,  czy heglolożką :-). Zajęłam się Heglem, ponieważ mnie intrygował. Nikt w czasie studiów nie umiał mi powiedzieć na jego temat nic kompetentnego plus znałam język niemiecki. Z perspektywy czasu jestem zadowolona, że wzięłam „na warsztat” heglizm – filozofię, która zmusza do koncentracji i znajomości historii filozofii. Heglizm niebywale podnosi kulturę filozoficzną. Bez znajomości tej myśli nie można zrozumieć filozofii nowożytnej, czy polskiej (Cieszkowski, Trentowski).

Co dalej? Kiedy już trochę Hegla poznałam, trudno było mi pogodzić się z faktem, że tyle głupot się o nim wypowiada. Stąd wziął się pomysł, by myślenie Heglowskie trochę w Polsce spopularyzować i „odczarować” (filmy na youtube). Zawsze, ale to zawsze, zachęcam jednak w pierwszym rzędzie do poznawania filozofii jako takiej, a nie do wyznawania określonej filozofii. Nie jestem kapłanem, który utrzymuje, że tylko jedna droga myślenia jest słuszna. Przeciwnie, trzeba myśleć „pod prąd”, samodzielnie, inspirując się różnymi treściami, które ukształtowały filozofię zachodnią. Jeśli natomiast ktoś sam uzna się za wyznawcę jakiejś jedynie słusznej filozofii (czyli uczyni z filozofii religię) to jest to już jego problem, a nie mój. Notabene, w Polsce jest sporo takich ludzi, nazywają siebie „tomistami” i traktują filozofię w sposób instrumentalny. Wyznawców nie interesuje zresztą filozofia jako taka, lecz religia, której bronią („filozofia jest służebnicą teologii”). Jest pewne, że w Polsce jest więcej tomistów, niż heglistów! Może tym problemem zajmą się tropiciele heglizmu w moim umyśle?

Zajęcie się heglizmem było jedynie pewnym etapem w moim życiu (praca magisterska i doktorat). Powtórzę raz jeszcze to, co jest najważniejsze: każdy ma swoje życie do przeżycia. Tak jak Hegel kroczył własną drogą – ja także kroczę własną drogą.

Jeśli nie heglizm, to co?

Najważniejszym doświadczeniem jest dla mnie macierzyństwo. Polecam – późne, przemyślane, nie motywowane dodatkiem 500+. Tożsamość matki bardzo „wyrzuca” kobietę w sferę życia prywatnego, ale mnie to nie przeszkadza. Nie posiadam misji czynienia „wielkich rzeczy” w dziedzinie publicznej – to mają robić mężczyźni (nie zazdroszczę). Jeśli mam wybierać: dzieci, albo filozofia, zawsze wybieram dzieci. Staram się „znosić” ten dylemat, to znaczy świadomie wychowuję dzieci i świadomie myślę :-). Rzeczywista alternatywa brzmi inaczej: dzieci contra kariera zawodowa w akademickiej dziedzinie, jaką współcześnie jest filozofia. Jest to nie tylko mój problem. Posiada go każda pracująca matka – niezależnie od tego, czym się zajmuje. Ja zawsze opowiadam się za rodziną – kosztem kolejnego artykułu, czy habilitacji.
Temat kariera contra kobiecość eksplorowany jest w feminizmie i jest to współcześnie temat ważny.

Problem z filozofią

Sposób organizacji współczesnej uczelni przeszkadza w zajmowaniu się filozofią. Uczelnie opanowała choroba, która nazywa się „punktozą”. Ludzie masowo produkują artykuły nieważne z perspektywy społecznej. Jeśli są dobre, dotrą do specjalistów, jeśli są złe i odtwórcze, ale zakorzenione w literaturze przedmiotu, zostaną opublikowane. Tradycja filozoficzna powoli osuwa się w niebyt… Nikomu to zresztą nie przeszkadza, ponieważ w kulturze polskiej filozofia nigdy nie odgrywała ważnej roli (trzeba by o tym więcej napisać).
Filozofia nie jest i nigdy nie była zestawem gotowych odpowiedzi. To raczej forma pogłębionego myślenia, wykuwania własnej drogi życiowej i świadomego człowieczeństwa. Czy może to być przedmiot atrakcyjny i promowany w ramach umasowionego i zbiurokratyzowanego szkolnictwa?

 

Poznaj samego siebie

W filozofii – takiej jak ja ją rozumiem i praktykuję – ważny jest zbiór doświadczeń, będących realizacją wezwania ze świątyni Apollina w Delfach: „Poznaj samego siebie” (poznanie samego siebie oznacza podjęcie wysiłku kształtowania samego siebie). Czuję niechęć wobec wszelkich form „ucieczki od samego siebie”, „zatracenia się” – obojętne, czy będą to używki, rytuały religijne, czy pseudo-intelektualne teorie.  Można wyrazić to różnymi słowami… Chodzi o to, żeby – nie podaję autora, żeby znowu mnie nie szufladkować: „każdy indywidualnie widział siebie i rozpoznał swój rzeczywisty stan”.
Religia

Trzymam się od religii (instytucjonalnej, kapłanów) z daleka, ponieważ to zupełnie inny świat niż mój. Jako filozofka jestem zainteresowana szeroko rozumianą duchowością, która przybiera różne oblicza – również ateistyczne (buddyzm, A. Comte-Sponville, itp.). Duchowości nie można uprościć i sprowadzić jej wyłącznie do spraw związanych z religią. Niestety, ludzie dokonują takiego właśnie uproszczenia – zwłaszcza w Polsce.  Zwolennicy religii zapominają, że świat jest bardziej skomplikowany, niż im się to wydaje.  Można przynależeć do jakiejś grupy religijnej i nie wierzyć w Boga (znam takie osoby), albo można nie wyznawać żadnej religii, nie praktykować obrzędów religijnych, a wierzyć w Boga-siłę wyższą (zjawisko spotykane szerzej np. w Czechach).

Odnoszę się krytycznie do upolitycznionej formy religii – jest to rzeczywiste źródło przemocy i manipulacji ludzkimi umysłami. Problemy w tej sferze istniały zawsze, jednak w Europie przybierają one nową postać ze względu na rosnącą populację imigrantów (jestem przeciwna ich przyjmowaniu – właśnie ze względu na ich radykalizm religijny). Procesom sekularyzacyjnym towarzyszy próba zawłaszczania prawa stanowionego przez religie – głównie islam (szariat) oraz katolicyzm (kwestie dotyczące bioetyki, prokreacji), wzrost fanatyzmu  i polaryzacja społeczeństwa.

Fanom religii powiedziałabym tyle: jeśli ktoś chce jakiejś religii doświadczać, to niech jej sobie doświadcza. Niech robi to jednak za własne pieniądze (!) oraz niech przez prawo stanowione nie narzuca innym nakazów i zakazów wybranej przez siebie doktryny (!). Niech zasady i wyobrażenia w które wierzy stosuje sam do siebie i niech zachęca do praktykowania swojej religii własnym przykładem, a nie przymusem prawnym, presją moralną, czy przemocą. Z praktycznego punktu widzenia najważniejsze jest wprowadzenie w życie zasady rozdziału kościoła od państwa.

Moje stanowisko jest jednak nietypowe. Nie pasuję do grupy „ateistów” (zależy zresztą co się rozumie pod tym pojęciem).  Wszystko to, co napisałam powyżej, nie powinno nikogo prowadzić do wniosku, że odrzucam, czy nie szanuję pewnych treści duchowych i antropologicznych, które są mediowane w słowach Jezusa (czyli nie interpretacji kleru katolickiego), czy w buddyzmie.

Budda

W pewnym momencie mojego życia pozytywną rolę odegrała nauka Buddy. Przyswoiłam ją sobie jako filozofię… Oczywiście, buddyzm przybiera różne formy religijne i obrzędowe, ale to mnie nie interesuje, gdyż ciekawi mnie myśl (!) Buddy, a nie jego wyznawcy. Budda to (potencjalnie każdy) człowiek, który dokonał transformacji samego siebie i przekroczył własne ograniczenia, czy wręcz – o czym marzył Fryderyk Nietzsche – ludzką kondycję. Jeśli ktoś bardzo chce, to może myśl Buddy próbować nazwać religią przemiany, jednak ja pracy z umysłem nigdy nie nazwę religią. Świadoma praca z umysłem i szukanie mądrości w tym, co się wydarza, to filozofia (miłość mądrości) – nie religia.
Warto też pamiętać, że Budda nie pasuje do chrześcijańskiego rozumienia religii: był ateistą, nikogo nie wyznawał i nikogo nie potępiał – to właśnie była jego ścieżka do zrozumienia i w głąb własnej świadomości. Jako że Budda nie był niczyim wyznawcą, nie został przez nikogo zbawiony, lecz sam się oświecił. Mój szacunek budzi fakt, że Budda nie chce nikogo reformować, nie chce nikogo nawracać. Z etyki i medytacji nie czyni obowiązku, który trzeba narzucić. Nauka Buddy nie jest ani samą wiarą, ani samym zrozumieniem. Budda to stan umysłu, a nie poszczególna osoba. Czym zatem jest buddyzm?  Pomyślcie na serio o islamie albo katolicyzmie, i zestawcie to sobie z tym, co mówi Budda:

Tak jak ocean ma tylko jeden smak, smak soli, tak moja nauka ma tylko jeden smak, smak wolności.
Nie wierz w nic, co powiedział Budda tylko dlatego, że to on powiedział. Jeśli chcesz to weź to, sprawdź i jeśli zechcesz – zachowaj a jeśli nie – odrzuć i idź własną drogą.
Nie wierzcie w jakiekolwiek przekazy tylko dlatego, że przez długi czas obowiązywały w wielu krajach. Nie wierzcie w coś tylko dlatego, że wielu ludzi od dawna to powtarza. Nie akceptujcie niczego tylko z tego powodu, że ktoś inny to powiedział, że popiera to swoim autorytetem jakiś mędrzec albo kapłan, lub że jest to napisane w jakimś świętym piśmie. Nie wierzcie w coś tylko dlatego, że brzmi prawdopodobnie. Nie wierzcie w wizje lub wyobrażenia, które uważacie za zesłane przez boga. Miejcie zaufanie do tego, co uznaliście za prawdziwe po długim sprawdzaniu, do tego, co przynosi powodzenie wam i innym.
 Jesteś swoim jedynym mistrzem. Któż inny mógłby nim być?

 

Feminizm

W rozmowach prywatnych ze studentami padało czasem pytanie: „czy jest Pani feministką?”. Zazwyczaj pytały mnie o to dziewczyny, które są nieco zagubione w tym temacie :-). Uważam, że feministyczny bunt jest słuszny. Każdy ma prawo do wolności – niezależnie od płci. Każdy ma prawo przeżywać świat po swojemu – niezależnie od płci. Przed rewoltą feministyczną, konieczność zdobycia wykształcenia przez kobiety nie była dla nikogo oczywista. Kobiety nie mogły pracować poza domem i zarabiać pieniędzy, nie mogły decydować o sobie, czy realizować się duchowo (często nadal nie mogą tego robić). Są to wszystko działania, które sama wykonuję, dlatego nie chciałabym aby ktoś mi ich zabronił. Człowieczeństwo można realizować na wiele sposobów – wszelki monopol „jednej, słusznej, drogi” – jak w religii – jest mi z gruntu obcy. Dlatego uważam, że kobieta ma prawo żyć tak, jak sama zadecyduje: może mieć dzieci, albo nie; może pracować w domu, albo poza domem, itd.
Przy całej mojej sympatii do myśli feministycznej, twierdzę jednak, że kluczowa w życiu i filozofii jest nie płeć, lecz świadomość. Najważniejsze pytanie brzmi zawsze tak samo: jak ukształtowana jest świadomość? Zmierzam do tego, że istnieje druga, negatywna, strona feminizmu. Feminizm nie do końca dobrze rozpoznaje swojego wroga: nie jest nim ani mężczyzna, ani patriarchalizm, ani liberalizm, ani wykluczająca kobiety umowa społeczna. Podstawowy problem zaburzonej i nieharmonijnej relacji pomiędzy kobietą a mężczyzną tkwi w niskiej świadomości – i to zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Kobiety chcą wywalczyć przez feminizm szacunek. Szacunek nie zależy jednak od określeń: „feministka”, czy „konserwatystka”, lecz od poczucia własnej wartości. Oczywiście, najlepsze efekty w pozytywnej przebudowie życia daje filozofia. Filozofowanie, czyli świadome kształtowanie własnego życia, należy polecić zwłaszcza kobietom 🙂

Muzyka poważna

Poza wszelkimi klasyfikacjami znajduje się Johann Sebastian Bach. Jestem fanką Pawła Szymańskiego (ur. 1954, polski kompozytor współczesny, nie mylić z innym P. Szymańskim). Chętnie słucham Karlheinza Stockhausena, Witolda Lutosławskiego, czy Claude’a Debussy. Moim ulubieńcem jest Fryderyk Chopin. Należę do osób, które czekają na Konkurs Chopinowski. Co pięć lat wsłuchuję się w grę pianistów oraz w fachowe dyskusje, analizujące poszczególne wykonania :-). Nie lubię w muzyce monumentalizmu i patosu (symfonika L. van Beethovena, R. Wagnera, A. Brucknera).
Najpiękniejsza jest muzyka czysto instrumentalna, dlatego cenię sobie dowartościowanie tej muzyki, której dokonał (dopiero w XIX w.) Artur Schopenhauer. Bliska jest mi wypowiedź Eduarda Hanslicka: „Musik sind tönend bewegte Formen” (muzyką są formy dźwięczące w ruchu).

Muzyka „rozrywkowa”

Mój gust od najmłodszych lat kształtowała – nazwijmy ją – „dark music”. Po wielu latach zastanawiania się nad tematem „ulubiony zespół”, czy „ulubiona muzyka”, doszłam do wniosku, że moje życie rozpada się na dwie fazy. W latach dziecięco-młodzieżowych moją ulubioną grupą był zespół Skinny Puppy :-). Kanadyjczycy wydali bodajże 15 albumów studyjnych… dały mi one wiele przyjemności – jeśli tak można się wyrazić 🙂 Z kolei nad częścią mojego dojrzało-starczego życia unosi się muzyka zespołu Boards of Canada. Uwielbiam twórczość szkockich braciszków (Michaela Sandisona i Marcusa Eoina). Za mało nagrali…
To, czego szukam w muzyce można stosunkowo szybko „wysłyszeć”: Stellardrone (Aurora, Gravitation, Airglow), Boards of Canada (Split Your Infinities, Nothing is Real, Poppy Seed, Corsair), Röyksopp (Alpha Male), Carbon Based Lifeforms (Accede, Escape), The Prodigy (Spitfire, Wild West, Serial Thrilla), Ministry (Never Believe, Dream Song) Death In Vegas (HeadFlying, 68 balcony), Porcupine Tree (Yellow Hedgerow DreamscapeSignify, Tinto Brass), The Young Gods („pioseneczka” T.V. Sky), Autechre w stylu Oval Moon, Dead Can Dance (całość, zwłaszcza pierwsza płyta). Co tam jeszcze… Niezły jest Killing Joke, Nine Inch Nails, Programming The Psychodrill, KMFDM, Nitzer Ebb, Front 242, Santa Hates You („Badass crazy style and supersexy girl”), Recoil, Derek Sherinian, Fields of the Nephilim, Todd Terje. Koncert? Poszłabym na Skinny Puppy, coś w stylu The Choke live/Doomsday (genialne). Moim ulubionym polskim zespołem jest Siekiera – mam tu jednak na myśli okres działania zespołu kiedy był on szczęśliwie pozbawiony wpływu i wokalu Tomasza Budzyńskiego i w 1986 r. nagrał album: Nowa Aleksandria. To płyta w stylu wczesnego Killing Joke, jednak zachowująca autonomię i oryginalność. Broni się do dziś i dobrze oddaje atmosferę lat 80-tych, a już na pewno stan mojej świadomości z czasów gdy byłam nastolatką :-).
Pierwsze miejsce daję zawsze eksperymentalnej elektronice, niepokojącej elektronice, gotycko-industrialnym klimatom, postpunkowej psychodelii, klimatom transowym oraz „wampirom tańczącym w dance-klubie” – jak ktoś określił utwór Whiteout zespołu Killing Joke. Czuję się „u siebie” kiedy muzyka jest mroczna, transowa, energetyczna, transgresyjna. Interesuje mnie wszystko, co nawiązuje do industrial, postpunk-industrial, industrial rock, industrial metal, EBM, experimental electronic, dance electronic, ambient, dark ambient, punk, post-punk, neo/dark folk, power/rhythm noise, gothic, dark wave, death rock, progressive rock, progressive metal, house, progressive house, progressive trance, art rock, dark electro, electro hause, heavy metal, glitch, new electronica, minimal, electroclash, electro pop, techno, trance oraz 80’s new wave.

Tak mi właśnie „w duszy gra” – Boże, co to za dusza? 😀

Malarstwo/sztuki wizualne

O ile dziedzinie muzyki i filmu lubię macabre art, to w sferze wizualnej szukam czegoś zupełnie innego. Preferuję proste, ciepłe, lapidarne formy, jakby banalne przedstawienia, którym jednak towarzyszy zaskakująca treść lub silne emocje. Lubię sztukę abstrakcyjną, ale taką, która ewokuje treści (Ann Edholm, Stefan Gierowski, Barnett Newman). Lubię gdy artysta zaskakuje (Robert Smithson), bawi się barwami i przestrzenią (Leon Tarasewicz). Darzę ciepłym uczuciem obrazy (także te mniej znane, wczesne) Salvatora Dali – tego artystę poznałam najwcześniej i to on niejako zainteresował mnie malarstwem. Kiedy pracowałam w krakowskiej galerii „Zderzak”, prowadzonej przez Martę Tarabułę, to przyciągała moją uwagę twórczość Andrzeja Wróblewskiego, Grzegorza Sztwiertni, czy Piotra Lutyńskiego. „Ciągnęło” mnie też do obrazów Jarosława Modzelewskiego i Stefana Gierowskiego. Co jeszcze? Cenię Helen Chadwick – twórczość tej artystki w istotny sposób zmieniła mój sposób patrzenia na sztukę. Jeśli coś mi się spodoba, to na długo… Bardzo przywiązuję się do prac artystów – zarówno z dziedziny wizualnej, jak i muzycznej.

 

Literatura

Czytanie ma: „cechy blagi lub mitu, jak kto woli. To tak jak z seksem. Wszystkim się wydaje, że inni mają go mnóstwo, w wielkim urozmaiceniu, a tylko oni sami jakoś tak szaroburo. Podobnie inteligentom wydaje się, że inni porządnie czytają, od deski do deski wartościowe rzeczy, a tylko oni mało i niedokładnie. Bez tego złudzenia i bez tych kompleksów nie byłoby zresztą poważnej literatury” (Jan Hartman).
Moimi ulubionymi pisarzami są Witold Gombrowicz i Hermann Hesse. Przeczytałam wszystko, niektóre rzeczy wielokrotnie. I co z tego? Czytałam ich, bo szukałam filozofii. Dzisiaj – kiedy w ogóle mam czas – czytam zazwyczaj teksty związane z filozofią, ale – prawdę mówiąc – zaczynam tutaj coraz bardziej przebierać i wybrzydzać. Nawet w dziedzinie filozofii trzeba uważać i chronić umysł przed śmietnikiem „rozważań intelektualnych”. A wracając do literatury: dzisiaj interesują mnie rzeczy, które kiedyś mnie drażniły, na przykład, Raj utracony Johna Miltona, Epos o Gilgameszu, czy Nowy Testament.

Film

Najbardziej lubię filmy, których bohaterkami są kobiety. Jakoś wciągają mnie ich problemy, w przeciwieństwie do strzelających do siebie facetów. Podoba mi się, na przykład, wysmakowany i „wietrzny” thriller erotyczny Niewierna z Diane Lane (reż. Adrian Lyne, 2002). Świetny jest tragiczny Monster z Charlize Theron (reż. Patti Jenkins, 2003). Przejmująco smutna jest Naomi Watts w filmie 21 Gramów (reż. A. G. Iñárritu, 2003)czy w fajnym horrorze The Ring (reż. G. Verbinski, 2002). Wprost doskonała aktorsko jest Kate Winslet w poruszającym filmie Lektor (reż. S. Daldry, 2008). Nieziemsko piękna jest Monica Bellucci w filmie Malena (reż. G. Tornatore, 2000) – notabene dzieło to powinni zobaczyć wszyscy, którzy nie rozumieją słowa „feminizm”. Jednym z moich ulubionych filmów jest również mający już ponad 30 (!) lat Obcy – ósmy pasażer Nostromo (reż. Ridley Scott, 1979), gdzie główną rolę gra Sigourney Weaver. Film ten ma wszystko, co lubię: główną rolę gra kobieta, a formą jest science fiction i horror – a ja nic na to nie poradzę, jednak od dziecka lubię właśnie science fiction (jednak w stylu Blade Runner, a nie Star Trek) oraz pogardzany horror. Science fiction (a także fantasy) przemyca wiele treści metafizycznych, które „ubrane” są w fajną formę. Natomiast co do horroru, to można wręcz powiedzieć, że jestem miłośniczką tego gatunku filmu :-). Interesują mnie wszelkie sposoby tematyzacji lęku oraz przedstawienia „pierwiastka nadprzyrodzonego”. Jakkolwiek produkcje tego typu to głównie rozrywka, to jednak uważam, że mogą się one przydać do przepracowania jakiegoś lęku. O trudnej konieczności konfrontacji z lękiem opowiada smutny i depresyjny horror Citadel (reż. C. Foy, 2012). Film ten pokazuje jak ciężkim doświadczeniem jest mierzenie się ze strachem, zwłaszcza że człowiek nigdy do końca nie wie, czego się boi. Jeśli już mam oglądać jakiś film, to lubię się dobrze bawić, a dobra zabawa oznacza dla mnie również inteligentną parodię horroru. W nurcie dark comedy ciężko jednak znaleźć coś naprawdę fajnego. Wyróżniłabym film Nieustraszeni pogromcy wampirów (reż. Roman Polański, 1967). Komedię i krwawy slasher w jednym Tucker/Dale vs Evil (reż. Eli Craig, 2010) oraz wesoło-tragiczną powiastkę o zombie The Revenant (reż. D. Kerry Prior, 2009). Ktoś mnie kiedyś zapytał, czy w ogóle nie lubię „męskich” filmów z mężczyznami? Bez przesady 🙂 Podobał mi się na przykład survivalowy thriller Uwolnienie (z 1972 r. z Jonem Voightem i Burtem Reynoldsem). Film widziałam jako dziecko i od tamtej pory nie zachwyci mnie pierwsza lepsza produkcja w stylu Droga bez powrotu 🙂 Ogólnie lubię „mocne” kino, ale cenię też prostotę i „ciepłą” mądrość: Wszystko może się przytrafić (reż. Marcel Łoziński, 1995). Nie cierpię moralizatorstwa i cierpiętnictwa a la Kieślowski. Dlaczego w Polsce nie można nakręcić takiego „odlotowego” filmu jak węgierski film Kontrolerzy (reż. N. Antal, 2003)?

Inne

Na koniec odpowiedzi na pytania/nieporozumienia/wyjaśnienia. Znak zodiaku: lew (na wszelki wypadek dodam, że nie wierzę w żadne horoskopy, wahadełka, oczyszczanie karmy, sakramenty i inne magiczne rytuały). Jestem abstynentką – mam uraz do alkoholu, który wyniosłam z dzieciństwa (w moim domu jest jednak sporo alkoholu – tylko dlatego że mąż kolekcjonował alkohol). Wspominam o tym jedynie dlatego, że dostawałam listy z pytaniem: „dlaczego wypowiadam się na ważne tematy, skoro na jednym z filmów na youtube widać za moimi plecami alkohol?”… Ludzie – zajmijcie się swoimi problemami… Wszelkich używek nie polecam, ale też nigdy nikomu niczego nie zabraniam.
Dieta? Jem kiedy jestem głodna, raczej odrzucam standardowe pory jedzenia; nie lubię zbytniej koncentracji na jedzeniu (dlatego jem prosto i mało). Jestem wegetarianką – mocno w kierunku raw. Podstawą mojej diety są surowe warzywa i owoce (plus kasze, nasiona, zioła, itd.). Sport? Odpowiedni stosunek do własnego ciała pomogły mi ukształtować sztuki walki wschodu oraz joga. Zdrowe ciało i stabilny umysł to podstawa. Każdy musi znaleźć własną ścieżkę do odpowiedniego formowania ciała i świadomości – trwa to całe życie. Kiedyś dużo chodziłam po górach… Aktualnie, mój „trening” sportowy sprowadza się do regularnego pływania oraz biegania z moją suczką Korą (owczarek szetlandzki). Kora bardzo motywuje mnie do wychodzenia z domu i ruchu 🙂 W ziemie jeżdżę na nartach. Moim hobby jest hodowla kwiatów – mam ich naprawdę sporo 🙂 Który aktor mi się podoba? Żaden. Nie przepadam za aktorami… Mnie podobają się muzycy 😀 Ideał urody męskiej? Może coś a’la Michael McDonald – ale młody 🙂